Za oknem dzień zimowy. O płot pod białą pierzynką,
ramieniem anioł zahaczył na nosie z małą śnieżynką.
Z choinki zimowym świtem Urwał się i z uśmiechem
Skrzydłami machnął, rękami klasnął i ogrzał sarnę oddechem.
Białe ma skrzydła, włosy zielone, co mocno igliwiem pachną.
Z lasu na skrzydłach wiatru przyleciał, lecz onieśmiela go miasto.
Dobrze poczuje się, gdy przez okno wprost do pokoju wleci,
bo anioł, zwłaszcza w świątecznym czasie, kocha choinki i dzieci.
Siądzie na półce, nogami majta. Mignie gdzieś stopa goła.
Niech cię nie zdziwią zmarznięte dłonie. Po prostu ogrzej anioła.
Niech zarumienię się mu policzki dziś w choinkowym blasku.
A on skrzydłami otuli ciebie i będzie trwał do brzasku,
by w wigilijny święty poranek dać znać anielskim pieniem,
że oto budzi się dzień nieziemski: Dzieciątka narodzenie.
Podje barszczyku, spróbuje karpia, dosoli wodę na uszka.
I wiesz już teraz za czyją sprawą pusta pierników puszka.
Skrzydło pobrudzi w glorii skąpane, przysiądzie na miejscu pustym.
Gorzej, gdy trochę brzuch go rozboli, bo najadł się kapusty.
Wieczorem nieśmiało przy stole stanie. Tam, gdzie nakrycie niczyje.
I wszystkie żale skrzydłem anielskim niczym obrusem zakryje.
W niebo odleci roziskrzone dopiero, gdy wszyscy zasną.
Wróci po roku, w kolejne święta, bo onieśmiela go miasto.